piątek, 28 września 2012

Rozdział 4

        - Co tu się dzieje?! Co to za krzyki?... – z kuchni wyłoniła się mama. Mikołaj posłał mi porozumiewawcze spojrzenie, które oznaczało, że zasada obowiązująca nas od dzieciństwa, która dotyczyła tego, że nigdy siebie nie wydamy przed rodzicami, nadal nas obowiązuje.
        - Nic się nie stało, przepychaliśmy się w drzwiach i się nawzajem trochę poobijaliśmy, nic takiego, sama słyszysz – zdobyłam się na uśmiech. Mama pokręciła jedynie głową.
        - Umyjcie ręce, za 5 minut podaje do stołu – ogłosiła wszem i wobec i wróciła do kuchni.
        - Nie drzyj się tak następnym razem bo w końcu będzie dym na całą chałupę. Tłumaczyłem ci już, że to tylko kolega ,a to że ma sportowe auto to jak mniemam chyba nie jest przestępstwem.
        -Słuchaj nie chodzi mi o to jakimi samochodami poruszają się po mieście twoi znajomi, ale widziałam twojego znajomego i nie wydaje mi się, że po wakacjach traficie do jednej klasy w szkole. No chyba, że się mylę.
        - Nie! Masz rację gość jest starszy ma 21 lat ale dobrze mi się z nim gadało. Tu w Los Angeles ludzie są inni przyzwyczai się siostro.
        -Dobra źle mnie zrozumiałeś, ja po prostu nie chcę żebyś się wpakował w jakieś tarapaty -spokojnie już wiele rzeczy rozumiem, nie pilnuj mnie jak wściekłego buldoga z którym poszłaś na spacer ale zapomniałaś wziąć kagańca ze sobą. Chodź umyjmy ręce i zjemy obiad a później pogadamy o moim znajomym i ci wszystko wytłumaczę zgoda?
       - Zgoda. – na znak zgody przybiliśmy piątkę i zrobiliśmy tak jak zaproponował mikołaj. Umyliśmy ręce po drodze przepychaliśmy się na korytarzu, aż w końcu dotarliśmy do kuchni. Mama na obiad przygotowała moje ulubione danie, znane, pospolite i smaczne spaghetti. Mniam. Zjadłam z dokładką. Po wspólnie zjedzonym obiedzie złapałam Mikiego za przegub, złapałam klucze i telefon, rodzicom krzyknęłam, że oboje wychodzimy. Skierowaliśmy się do parku.
       - W takim razie co to za chłopak? Tylko pamiętaj masz być ze mną szczery, gdzie go poznałeś itd. Chcę wiedzieć z kim mój młodszy słodki braciszek się zadaje. – dałam mu kuksańca i zaczęliśmy się śmiać.
       - Możesz być spokojna. wydaję mi się że to porządny obywatel. Szlajałem się po mieście. Przechodziłem jakąś pusta uliczką i po boku stało to sportowe auto a jego kierowca, próbował coś przy nim robić. Jak się chwile później okazało auto było zepsute. Często w Polsce pomagałem dziadkowi naprawiać tego jego ledwo żyjącego grata naprawiać, więc niejaką wprawę w tym mam. Pomogłem mu widać było że facet mało się na tym zna. Po 5 minutach silnik odpalił. Zapytał czy mnie może gdzieś podwieźć. Spojrzałem na zegarek, dochodziła druga, mama wspominała coś o obiedzie o drugiej więc stwierdziłem, że w sumie fajnie byłoby się przejechać taką bryką więc nie odmówiłem. Po drodze trochę pogadaliśmy. Naprawdę spoko gość, a w ramach podziękowania zaprosił mnie na prawdziwą Hollywoodzką imprezę za tydzień w sobotę u niego w domu. Powiedział, że mogę przyjść z osobą towarzyszącą, może pójdziesz ze mną? Przekonasz się do niego.
         - No nie wiem… może masz rację, pójdźmy razem na tę imprezę poznamy kogoś nowego. Tylko jest jeden warunek… nie narobisz mi siary. Obiecaj, że nie będę musiała za Ciebie oczami świecić.
         - Miałem Cię prosić o to samo… no ale skoro mnie wyprzedziłaś - Skrobiesz sobie, jeszcze chwila i nie pójdę z Tobą nigdzie.
         -W takim razie co powinienem zrobić teraz żeby Cię udobruchać ?
         - Kupić mi porcję lodów – zaśmiałam się, choć naprawdę miałam ochotę na lody.
         - Dobra, za 5 minut wracam.
         - Szybciej… nie każ mi czekać – wystawiłam język w jego stronę. Mike pobiegł w stronę budki z lodami, którą mijaliśmy idąc do parku. Siedziałam na ławce i obserwowałam ludzi dookoła. Dzieci się bawiły, psy się ganiały, potulni staruszkowie siedzieli na pozostałych ławkach. Chwilę później dostrzegłam Iana. Siedział na ławce naprzeciwko trochę po lewo. Cieszyłam się, że znów go widzę ale nie podchodziłam ponieważ czekałam na mikołaja. Gdybym poszła do Iana, mikołaj mógłby mnie nie znaleźć a z tego co pamiętam tylko ja mam telefon przy sobie. Szybko go wyciągnęłam z domu i nie zdążył zabrać swojego. Z zamyślenia wyrwało mnie szczekanie psa. Przy mojej nodze siedział dokładnie ten pies, którego widziałam rano. Sydney – szczerze polubiłam tego psa. Z dala widziałam jak z dwoma rożkami wypełnionymi lodami szedł mój brat. Usiadł obok.
        - Zdążyłaś kupić psa w ciągu 5 minut? Wow, szybko – zaczął się śmiać – Fajny psiak, chyba Cię poubił. Czyj to ?
        - Ymmm… nie wiem – udałam, że bransoletka na moim nadgarstku mnie bardziej zainteresowała. - Sydney! Chodź idziemy!- Ian wstał z ławki i wołał Sydney do siebie, ale ta nie chciała iść. Blondyn się zdenerwował i ruszył w naszą stronę, zapiął psa na smycz i szybko się odwrócił na pięcie. Co jest?! Nie poznawał mnie ? To niemożliwe przecież zaledwie 2 godziny temu ze sobą rozmawialiśmy.
        - Ian, zaczekaj! – nie odwrócił się, wręcz przyspieszył. – Ian, do cholery! – podbiegłam do niego i odruchowo chwyciłam dłoń – Ian, co jest? Coś się stało ?
        - Przepraszam ale oboje z Sydney się spieszymy. Pa… - pa i tylko tyle kurczę wydawało mi się że chciał uciec przede mną. Uraziłam go czymś ? Ehhh… zadufany w sobie Hollywoodzki laluś. Wróciłam do Mike.
        - Co to za gość ?
        - Ymm… pomyliłam go z kimś – zdobyłam się na uśmiech. Robiło się powoli zimno, ale ostatnio spędzaliśmy z Mikołajem tak mało czasu, że cieszyłam się chwilą i nie śmiałam narzekać.
        - No dobra, wiesz co ?
        - Co? Mam się bać ?
- Jak się tak szlajałem po mieście widziałem plakat wesołego miasteczka, może pójdziemy tam teraz? - nie powiem pomysł mi się strasznie podobał, od dziecka lubiłam parki rozrywki ale podobno te amerykańskie są o niebo lepsze.
       - A znasz drogę ?
- Jasne -W takim razie w drogę – naprawdę się cieszyłam. Nasi rodzice pozwalali nam w wakacje wracać do domu o której nam się żywnie podoba. Mieli do nas zaufanie, a my z Mikiem staramy się go nie nadwyrężyć. Po około 15 minutach spacerkiem, dotarliśmy na miejsce. Wesołe miasteczko było ogromne. Popędziliśmy na rollercoster, tunel strachu, kupiliśmy popcorn. Od pewnego czasu czułam się obserwowana. Napotkałam wzrok chłopaka, który spod swojej czapki bejsbolowej bacznie mi się przyglądał. Kiedy zorientował, że się także mu przyglądam, uśmiechnął się promiennie. Próbowałam się powstrzymać, ale uśmiech sam wskoczył na moją twarz.
      - Karolina, chodź! – Mike złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę Diabelskiego młynu.
       - Chyba nie sądzisz, że ja na to wsiądę ? – spytałam niepewna.
       - Ja nie sądzę, ja to wiem. – wyszczerzył się i popchnął mnie w stronę kolejki. Super! Czego jak czego ale diabelskiego młynu to ja się bałam. Miałam lęk wysokości. Ale ostatecznie się zgodziłam. Widziałam jak mikowi na tym zależało. Normalnie jak małe dziecko. Ehhh mój kochany młodszy braciszek.
       - Mikołaj możemy chociaż na chwilę usiąść, jesteśmy tu już 2 godziny i od tej pory biegamy od stoiska do stoiska. Błagam!! – teatralnie przed nim uklęknęłam, dla obcych ludzi mogło to wyglądać dość komicznie, ale w tej chwili nie przejmowałam się tymi ludźmi. Było mi zimno, byłam zmęczona i głodna.
       - To może usiądź na ławce a ja pójdę jeszcze raz na diabelski młyn i zaraz do Ciebie wrócę, ok. ? - Dobra. Będę czekała w tym samym miejscu. Kiedy Mikołaj poszedł w stronę kolejki, dosiadł się do mnie …


________________________________________________________________________

Cześć! Jest kolejny rozdział. Mam nadzieję że się podoba. Jak mylicie kto się dosiadł do Karoliny ? ;)

2 komentarze:

  1. Kto ? Jak mogłaś przerwać w takim momencie? Kto się do niej dosiadł? Muszę się dowiedzieć TERAAZ !!

    OdpowiedzUsuń
  2. no jak to kto? nie wiesz kto? ;) no dobra... ja nie wiem kto :( ha, ale jednak wiem xd czekam na piątek! :D

    OdpowiedzUsuń